niedziela, 9 grudnia 2012

Munţii Rodnei - Rumunia 2012

Snując ambitne plany i opierając je na ciekawych znajomościach, postanowiliśmy znakować szklaki turystyczne w paśmie Bucoviny. O tym również napiszemy, ale innym razem;)
Chcieliśmy jednak podzielić naszą wyprawę na dwie części - bukowińską i drugą, w czasie której mielibyśmy okazję zobaczyć trochę więcej Rumunii i pochodzić po wyższych górach.
Do finału naszych rozważań dostały się Góry Fogaraskie i Góry Rodniańskie.

Co prawda to w Fogaraszach znajduje się Moldoveanu, najwyższy szczyt Rumunii, ale przejazd pomiędzy pasmami zająłby zbyt wiele czasu. Rolę przy wyborze odegrało też chłodne spojrzenie na nasze doświadczenie jako grupy. W tym roku jechało z nami parę nowych osób, a Fogarasze mają trudniejszy charakter.


Wybór padł więc na Rodniany, pasmo leżące w regionie Maramureszu. Główną bazą wypadową w góry jest miejscowość Borsa, na północ od głównego grzbietu. Najlepszą mapą będzie tu węgierski Dimap.



Do samej Rumunii można dostać się na dwa sposoby:

- wariant dla ubogich, ale żądnych przygód - do Suczawy przez Ukrainę
- wariant dla zamożniejszych, którym zależy na czasie - przez Węgry
My, jako urodzeni poszukiwacze przygód i niezbyt majętni uczniowie i studenci, wybraliśmy pierwszą z tych opcji.


Region jest bardzo słabo skomunikowany z resztą świata. Z Suczawy do Borsy jeździ jeden mały bus dziennie. Łapiąc go po drodze nie ma szans na wolne miejsca. Z Gury Humoru jechaliśmy przesiadając się w Vatra Dornei.



Wizualizacja naszej trasy
Już z samej Borsy można wejść na Pietrosa, najwyższy szczyt pasma. Postanowiliśmy zostawić go jednak na koniec i wejść obok szczytu Negoiasa Mare. Dalej podążaliśmy na południowy wschód w kierunku Ineu, drugiego pod względem wysokości szczytu Rodnian.

Widok może zapierać dech w piersiach (z Puzdrelora, 2189 m)
Na szlaku znajduje się parę obiektywnych utrudnień w postaci formacji skalnych. Większość możemy po prostu ominąć i podziwiać z boku, inne trzeba będzie pokonać. O ile nie są to miejsca wymagające znajomości technik wspinaczki, czy posiadania sprzętu, to przy kiepskiej pogodzie może być na prawdę ciężko idąc z dużym plecakiem. Choć to może oczywiste, warto wspomnieć, że w Rodnianach nie ma łańcuchów, ani drabinek.

Jeden z trudniejszych odcinków.

Po zdobyciu Ineu zeszliśmy z grzbietu do wsi Valea Vinului, z zamiarem uzupełnienia prowiantu. Przy szlaku stoi oznaczona na mapie stróżówka Salvamontu. To Rumuńska organizacja koordynująca turystykę górską. Łączy funkcje naszego PTTK i GOPR. Domek jest pusty i pozbawiony wszelkich wygód, ale otwarty i można się w nim schronić przed deszczem i wiatrem. To jedyne takie miejsce w całym paśmie, na które się natknęliśmy.

Schodząc do doliny można poczuć się jak w plenerze gry komputerowej. Znajduje się tu kopalnia. Obecnie co prawda nieczynna, ale mimo to robi wrażenie. Porzucony przed wejściem do szybu sprzęt, tym którzy grali w The Elder Scrolls, nasunie z pewnością skojarzenia z ruinami Dwemerów. Bliżej wioski znajdują się pozostawione resztki zaplecza kopalni.


W Valea Vinului znajduje się dosyć dobrze wyposażony sklep. Zamawiają jednak sprawdzoną ilość chleba wystarczającą dla mieszkańców wioski. Turysta chleba tu nie kupi, dlatego wyposażyliśmy się w więcej makaronów i urozmaiciliśmy dietę o dodatkowy ciepły posiłek.

Przeszliśmy w poprzek grzbiet Saca i zeszliśmy do Valea Secii. Na mapie oznaczony jest znajdujący się we wsi hotel górski. Ciężko powiedzieć, czy udało nam się go znaleźć. Natknęliśmy się bowiem na coś, co mogło nim być w przeszłości, a obecnie popada w ruinę.

Weszliśmy na Nedeia Taranului, zahaczając o szczyt 1254 m. Szliśmy aż do głównego pasma grzbietem szczytów Rebla, Laptelui, Mires, Jneapanul i Nedeia Straja, aż do Repede.
To droga dosyć trudna orientacyjnie. Zgodnie z mapą biegnie tędy znakowany szlak, w praktyce jednak znakowany jest wyłącznie na mapie. Idąc trzeba zachować właściwe proporcje pomiędzy szlakiem w wielu miejscach trawersującym zbocze (przez co łatwiejszym do zgubienia i bardziej męczącym), a łatwiejszym orientacyjnie grzbietem, ale o dosyć ciężkim charakterze (Jneapanul to po naszemu coś jak "Kosodrzewiniak" - ze wszystkimi tego następstwami).



W końcu dotarliśmy z powrotem na główne pasmo wchodząc na szczyt Repede. Skąd na Pietrosa prowadzi już dobrze oznakowany szlak, pozbawiony nieprzyjemnych niespodzianek.
Na najwyższym szczycie Karpat Wschodnich wybudowano kamienny schron dla turystów. Nie jest jednak zbyt przyjemnym miejscem do odpoczynku. Obserwując go można dojść do wniosku, że turystom służy raczej za toaletę, a za schron jedynie ich śmieciom.
Nie mniej rozciąga się z tego punktu przepiękna panorama.

Widok z Varful Pietrosu na pasmo Gór Rodniańskich

Z gór zeszliśmy do Borsy. Droga powrotna do Suczawy jest trudniejsza niż w drugą stronę. Autobus który powinien przyjechać według rozkładu nie pojawił się przez dwie godziny przed planowanym odjazdem i przez trzy godziny po planowanym odjeździe. Kierowcy innych busów podawali nam kilkukrotnie inną godzinę, o której powinniśmy się spodziewać naszego transportu, ale deklaracje żadnego z nich nie pokryły się z rzeczywistością. Ostatecznie podzieliliśmy się na dwójki i 150 km przejechaliśmy na stopa. Udało się, ale nie zdążyliśmy na autobus Suczawa-Czerniowce.
Na szczęście udało nam się znaleźć kierowcę, który stwierdził, że nie będzie stratny na przewiezieniu 13 osób ośmioosobowym samochodem pod granicę. Nasza dziewiątka mało go satysfakcjonowała, ale połączyliśmy siły z czwórką innych Polaków spotkanych w Suczawie.

Z niemałą ilością emocji udało nam się dotrzeć do Czerniowiec, a z nich do Lwowa i Warszawy.
Rodniany nie są niskimi górami. Na głównym paśmie tylko kilka przełęczy ma wysokość poniżej 2000 m. Idzie za tym oczywisty brak zalesienia i trudność ze znalezieniem dogodnego miejsca noclegowego. W czasie naszej wędrówki dwukrotnie nocowaliśmy w miejscu, w którym nominalnie nie dało się rozpalić ogniska. Po pierwszym z nich stwierdziliśmy, że to najgorsze co mogło nam się przytrafić. Ciepły posiłek na palniku to nie problem, ale niewysuszone mokre ubrania i brak możliwości ogrzania się, złożyły się na najzimniejszą noc w moim życiu (a spałem w namiocie zimą przy -15 stopniach).
Drugi z nich zorganizowaliśmy już inaczej. W czasie kiedy dwie osoby rozłożyły namioty i zaczęły przygotowywać posiłek, reszta z nas wybrała się w dół zbocza po drewno. Wycieczka w dwie strony trwała blisko dwie godziny, ale gra jest warta świeczki.

Ostatni poranek w Rodnianach

Wszystkim spragnionym dzikości niemożliwej do spotkania w polskich górach szczerze polecam. Przez 7 dni zanim dotarliśmy do Pietrosa, spotkaliśmy innych ludzi 4 razy, w tym dwukrotnie miejscowych.
Klimat tych gór trzeba poczuć samemu, ale zdjęcia obejrzeć można TUTAJ.



czwartek, 29 listopada 2012

A może coś o nas?


Poniższy pokaz zawiera trochę zdjęć z naszych dawniejszych wędrówek.
Prezentuje też w małej części inne sfery naszej harcerskiej służby. (Kompilacja powstała na koniec 2010 r.) Poznajcie nas!

wtorek, 2 października 2012

Rumunia 2012

W ostatnim numerze Kuriera Galicyjskiego, gazety Polaków na Ukrainie, ukazał się artykuł o bukowińskiej części naszych tegorocznych wojaży. Znajdziecie go na stronie 20.
Kurier Galicyjski 18/2012

Już wzięliśmy się za dokładniejsze relacje z Bukowiny i Rodnian. Wyglądajcie nowości na naszym blogu!

czwartek, 23 sierpnia 2012

Czarnohora, Masyw Świdowca, Góry Hryniawskie - Sierpień 2010

O górach ogólnie:
Ciężko jest precyzyjnie wyjaśnić naturę Czarnohory komuś, kto nigdy w niej nie był. Najbardziej utartą kliszą językową są tu chyba „takie większe Bieszczady”. Oddaje jednak to, czym jest Czarnohora bardzo dużym uproszczeniem.
Samo ukształtowanie gór jest rzeczywiście bardzo bieszczadzkie. Szczyty są zaokrąglone, grzbiety w większości opadają dosyć delikatnie (choć są oczywiście wyjątki), górne partie stanowią malownicze połoniny. Szczyty jednak mają raczej tatrzańskie wysokości. Podejście pod Popa Iwana to ok. 1200 m przewyższenia.
Moim zdaniem na klimat gór składa się dużo więcej niż sam ich wygląd. Czarnohora to najwyższe i najbardziej zagospodarowane góry Ukrainy, nieporównywalnie bardziej uczęszczane niż Gorgany, czy Bieszczady wschodnie. Mimo to, są o wiele dziksze niż jakiekolwiek góry polskie. Wędrując poza głównym pasmem w środku sezonu, można nie spotkać żywej duszy przez parę dni. Dosyć paradoksalnie Czarnohora jest pełna życia. Na szczytach niższych gór pasą się wolno konie, na wyższych owce, w dolinach krowy. Częściej niż turystę spotkasz dumnego hucuła, wypasającego swoją trzodę.
W czasie I Wojny Światowej przebiegał tu front, więc w wielu miejscach można znaleźć bezimienne groby, okopy, zardzewiałe łuski.

Mam nadzieję, że po przeczytaniu opisu naszej wędrówki zobaczysz te góry w trochę szerszej perspektywie;]

Przygotowanie i Dojazd:
Podstawą przy chodzeniu po górach jest wyposażenie się w odpowiednie mapy. My posługiwaliśmy się trzema różnymi wydaniami: polską mapą turystyczną Ruthenus, ukraińską i reprintami przedwojennych map WIG - wydawnictwa Rewasz. Ta ostatnia chociaż w celach turystycznych mało się przydaje, to topograficznie nie ma sobie równych i najwierniej oddaje ukształtowanie terenu. Posiłkowaliśmy się też przewodnikiem wydawnictwa Bezdroża.

Do Czarnohory najłatwiej jest się dostać z Iwano-Frankowska. Kursują z niego busy do wszystkich większych miejscowości regionu. Do samego Iwano-Frankowska dostać się można bezpośrednim autobusem z Warszawy. Cena biletu to ok. 90 zł. Jadąc z innego miasta należy dostać się do Lwowa. Z niego kursują już bezpośrednie pociągi do Iwano-Frankowska i Worochty, położonej w samych górach. Trzeba pamiętać, że Ukraina leży w innej strefie czasowej. Zegarek przestawiamy o godzinę do przodu.


W górach obraliśmy marszrutę przebiegającą przez Worochtę – Kukuł – Kostrzycę – Kostrycza – Kraśnik – Skupową – Szybene – Stoha – Popa Iwana – Howerle – Pietrosa – Kwasy – Bliźnicę – Jasinę (pogrubione nazwy miejscowości).

To trasa optymalnie wykorzystująca teren dookoła głównego pasma i podatna na modyfikacje. Osoby z mniejszymi zasobami czasu nie będą zwlekać z wejściem na pierwsze dwutysięczniki, ale my pozwoliliśmy sobie na wydłużenie trasy o niższe, a nie mniej malownicze grzbiety Kukuła, Kostrycza, Połonin Hryniawskich i Stoha.
Nie są wysokie, ani specjalnie ciężkie, ale warto poświęcić parę dni na poczucie klimatu tych tętniących życiem szlaków.


Główne pasmo widziane z Kukuła (1534 m)
W całej Czarnohorze właściwie tylko główne pasmo jest uczęszczane. Poza nim spotkaliśmy tylko jedną grupę turystów. Odcinek Pop Iwan - Howerla nie umywa się jednak do tatrzańskich kolejek, czy nawet tłoku na Tarnicy. W środku sezonu, na najlepiej oznakowanym i najbardziej popularnym szlaku, turystów mijaliśmy może co pół godziny.
Na szczycie Popa Iwana (dla nas pierwszego z ukraińskich dwutysięczników) znajdują się ruiny 
starego obserwatorium. Nie było używane długo, ale dostatecznie by stać się najwyżej położonym stale zamieszkanym miejscem w II RP. Teraz jest zaśmiecone i niszczeje, ale mimo to robi wrażenie, a w razie konieczności może posłużyć za schronienie.
Droga na Howerlę przy dobrej pogodnie to ciężki dzień pełen pięknych widoków. Dla nas tej pogody zabrakło i gradobicie przekonało nas do rozbicia się w kosodrzewinie pod szczytem. Kolejny dzień też nie przyniósł widoków naszego życia, ale niestety tak już bywa w górach. Większość głównego pasma należy do Karpackiego Parku Narodowego, ale przy szlaku znajdują się w kilku miejscach wyznaczone miejsca biwakowe.


Podejście pod Popa Iwana (2028 m)
Droga głównym pasmem
Widok z Howerli (2061 m)

Pogoda zrekompensowała się jednak na masywie Świdowca. Jego najwyższy szczyt jest niższy niż góry leżące w głównym paśmie, ale bardziej strzelisty. Dzięki temu rozciągający się z niego widok również zapiera 

dech w piersiach.  

Podejście na Bliźnicę (1881 m)

Z masywu Świdowca zeszliśmy do Jasiny, skąd wróciliśmy busem do Iwano-Frankowska. Razem z kosztem przejazdu, z i do Warszawy, zamknęliśmy się w budżecie 650 zł na osobę, na 14 dni.

We wszystkich odwiedzonych przez nas wioskach znajdują się sklepy i zaopatrzenie nie jest dużym problemem. Warto jednak nieść na plecach więcej prowiantu, a dokupować jedynie chleb i produkty szybko psujące się. W górach nie ma problemu z zaopatrzeniem się w wodę pitną, a jej bliskość stanowi poza parkiem narodowym jedyne kryterium przy wyznaczaniu miejsc na rozbicie namiotu.


Nie pozostaje nic innego niż szukać wolnego! Zachęcam do przejrzenia reszty naszych zdjęć tutaj. W razie pytań służymy pomocą.

piątek, 15 czerwca 2012

Korona Gór Polskich

Terminem "Korony Gór Polskich" zwykło się nazywać najwyższe szczyty wszystkich pasm górskich w Polsce. Wzięliśmy sobie za cel zdobyć je wszystkie, jak przystało na dobrych trenerów pokemonów. Dotychczas jako drużyna stanęliśmy na dziewięciu z nich.

Tarnica 1346 m - Bieszczady
Turbacz 1310 m - Gorce
Lackowa 997 m - Beskid Niski
Babia Góra 1725 m - Beskid Żywiecki
Wysoka 1050 m - Pieniny
Radziejowa 1262 m - Beskid Sądecki
Skalnik 945 m - Rudawy Janowickie
Śnieżka 1602 m - Karkonosze
Wysoka Kopa 1126 m - Góry Izerskie

Witamy ludzi gór!

I o co chodzi?
Jesteśmy wędrownikami - najstarszymi z członków ruchu harcerskiego, zamiłowanymi w dość empirycznych metodach poznawania świata;)
Szukając informacji o pasmach górskich w które planowaliśmy się wybrać, przeglądaliśmy wszelkie możliwe materiały dostępne w internecie. Wiadomo, że zupełnie czym innym jest sucha wiadomość z przewodnika, a czym innym jest konkretna relacja. Tych drugich szukamy najchętniej.

Pomyśleliśmy sobie, że pewnym egoizmem jest czerpanie garściami z doświadczeń innych, nie dzieląc się swoimi. Dlatego zrodził się pomysł stworzenia szczegółowej relacji z naszych wypraw. Od dwutygodniowej wędrówki po ukraińskiej Czarnohorze, Hryniawach i Świdowcu po komentarze weekendowych wypadów, które odbywamy w ramach podboju korony gór polskich.

Zapraszamy do lektury!